Dzieci jak ryby - historia czytelniczki

Kolejny czwartek z cyklem „30 zachowań dorosłych, których nie cierpią dzieci”. Dzisiaj swoją historią podzieli się z nami Justyna. Przekonamy się co ją denerwowało w dzieciństwie. Ciekawe czy mieliście podobnie…

Justyna prowadzi blog Dzieciakiija.pl. To co najbardziej podoba mi się na jej stronie to prezentacja zabawek, które stymulują rozwój małego człowieka. A co ona sama mówi o sobie? 

"Jestem mamą dwóch maluchów. Nie mam tego w genach. Musiałam nauczyć się jak być rodzicem i uczę się codziennie. Szukam, pytam, czytam, słucham i wybieram coś dla siebie, dla nas, dla mojej rodziny. Czy mądrze? Nie wiem. Czas pokaże. Podobno wystarczy dużo miłości. 

Stworzyłam Dzieciakiija.pl z myślą o mamach takich jak ja. Mamach, które lubią spędzać czas z dziećmi. Poszukują ciekawych książek, zabaw, zabawek dla swoich maluchów. Interesują je różne koncepcje wychowawcze. Odwiedźcie mnie, zapraszam."

Przeczytajcie czego Justyna nie lubiła u dorosłych kiedy była dzieckiem:

Jako dziecko nienawidziłam spotkań rodzinnych. Imienin, odwiedzin itp. W myśl zasady: „dzieci i ryby głosu nie mają”, od dzieci oczekiwano, że będą siedzieć bez ruchu, cicho, słuchać rozmów dorosłych (rozmów przy nich, o nich, jakby byli nieobecni). Często też o dzieciach nie pamiętano, nie miały swojego miejsca przy stole. Nie wypadało się odezwać, częstować smakołykami. Potwornie się nudziłam, byłam zawstydzona komentarzami na swój temat i porównywaniem mojego rozwoju do rozwoju kuzynów. Nie winię rodziców, taki panował model wychowawczy i tego od nich oczekiwano.

Autorka wypowiedzi poruszyła kilka ważnych spraw. Najistotniejszą wydaje się być pogląd, iż dzieci nie powinny uczestniczyć w dyskusjach dorosłych. Jest to problem dość powszechny, a powiedzenie „dzieci i ryby głosu nie mają” mocno zakorzeniło się w naszej społeczności. Muszę przyznać, że to bardzo wygodny wykręt – szybki i skuteczny.

Tak jak Justyna mam wrażenie, że nasze zachowanie - ludzi dorosłych - jest nieodpowiednie. Zabieramy dzieci na spotkania rodzinne, sadzamy obok siebie, rozmawiamy przy nich. Jednak to my śmiejemy się, mówimy o czym tylko chcemy, nawet mamy swój talerzyk. Dziecku odbieramy te prawa. Toczy się przy nim dyskusja, a ono ma robić wszystko, by nie wyróżnić swojej obecności. Ma go nie być. Najlepiej gdyby się nie ruszało, nie mówiło, nie jadło, nie oddychało… Czego przy nas uczy się maluch?

To co mówię jest nieistotne…

             Nie jestem ważny…

                            Moje potrzeby się nie liczą…

  Rodzice mnie nie rozumieją…

          Dorośli są okropni…

Więc co zamiast? Autorka historii podpowiada: Dziś, jeśli organizuję spotkanie rodzinne to staram się znaleźć przestrzeń dla dzieci. Przygotowuję dla maluchów proste aktywności typu: gigantyczna mata do zabawy z zabawkami, klockami, kolorowanki, ciastolina i przybory kuchenne, gry zespołowe, które integrują dorosłych i dzieci. Dzięki temu wszyscy dobrze się bawią. Dzieci nie "roznoszą domu", bo mają zajęcie. Dorośli mogą spokojnie porozmawiać.

Myślę, że to jest wyjście, w którym obie strony wygrywają. Nie sztuką jest uciszyć dziecko i dalej dyskutować. Sztuką jest zorganizowanie wszystkiego tak, by każdy na takiej imprezie dobrze się bawił.

Jeżeli chcecie tak jak Justyna opowiedzieć swoją historię z dzieciństwa w ramach cyklu „30 zachowańdorosłych, których nie cierpią dzieci” to zapraszam do kontaktu mailowego. Przypominam, że robimy to po to, by spojrzeć na świat dziecka jego oczami i stworzyć z nim jeszcze bardziej satysfakcjonującą relację :)

A czy do Was kiedyś powiedziano: „Dzieci i ryby głosu nie mają”? Jak się wtedy czuliście?


2 komentarze:

  1. U mnie w rodzinie nigdy nie było tego problemu - dzieci było dość sporo i wszyscy kochaliśmy spotkania rodzinne, bo stanowiły świetną okazję do spotkań z kuzynostwem. Do teraz z rozrzewnieniem wspominamy nasze dzieciństwo :)

    Chyba najlepsze było to, że nikt się nami nie przejmował - dorośli siedzieli przy stole w jednym pokoju, a my szliśmy do drugiego (a latem na podwórko). Nikt nie zaglądał, nie przeszkadzał - totalna wolność ;)

    Dopiero od niedawna mam styczność z innym modelem - w rodzinie mojego narzeczonego. Problemem jest na pewno brak innych dzieci w wieku jego siostrzeńca - młody jest więc przymuszany do siedzenia z dorosłymi. Wiadomo, on nie chce z nami siedzieć i "smęcić", a nam nie zawsze chce się z nim bawić. Rodzi to konflikty. Poza tym to chyba też zależy trochę od usposobienia dziecka, bo wspomniany siostrzeniec mojego narzeczonego ma już 8 lat i nie potrafi samodzielnie organizować sobie czasu, z kolei mój niespełna 3-letni siostrzeniec jest puszczany po domu moich rodziców praktycznie samopas i nikt większej uwagi na niego nie zwraca, co bardzo mu pasuje, bo wtedy w spokoju bawi się tym, co akurat ma pod ręką (sam, bo póki co kuzynostwa również brak) ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ola, dzięki za angażujący komentarz! Zaznaczasz, że dzieciom było dobrze bez kontroli rodziców. Dorośli nie musieli specjalnie organizować Wam czasu - wystarczyło trochę swobody i miejsca, bo potrafiliście sami się bawić. Czasami naprawdę tyle wystarczy i wszyscy są zadowoleni :)

      Jeśli chodzi o różnice w organizacji zabawy u siostrzeńców to zależy to od wielu czynników. Młodsze dzieci mniej się kontrolują, więc mają też mniejsze opory przed odkrywaniem otoczenia. W mniejszym stopniu też przestrzegają norm społecznych, krócej są w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Trzylatki są mniej zdolne do zabaw społecznych - więc im aż tak nie przeszkadza, że nie ma obok rówieśników :) I tak dalej... Powodów różnic może być wiele. Tak jak pisałaś - może być to usposobienie, ale również inne zależne :)

      Usuń

Copyright © 2014 Dom Na Ciepło , Blogger